Cortina Trail


Cortina trail

Tak właśnie się spełnia moje górskie marzenie – „organizzazione perfetta, percorso meraviglioso, la gente calorosa” – Cortina Trail 2016.

Na starcie Cortina Trail minę mam bardzo nietęgą…śmierć w oczach na szczęście skutecznie maskują okulary. Próbuję myśleć racjonalnie: „przecież solidnie się przygotowywałam” (yhm…), „przecież biegłam już w dłuższych biegach. I trudniejszych (no może. Tylko, że to było tak dawno), „przecież uwielbiam biegać w górach” – no wreszcie myśli weszły na właściwe tory!

Nie, nie – wcale się już nie boję…w plecaku mam wszystkie niezbędne rzeczy, jestem wypoczęta po nieprzespanej nocy. Dziś nie zamierzam się też ścigać – postanawiam cieszyć się każdym metrem tej cudownej trasy. Przede mną: Cortina – Corso Italia, Cadin di Sopra (tu na pewno będę biegła, bo to jeszcze możliwe), Laghi Ghedina, Val Travenanzes, Forcella Col dei Bos (pierwszy poważniejszy szczyt), Rifugo Col Galina z pierwszym punktem odżywczym, Rifugio Averau (cudowne widoki, oby nie było zbyt wielu chmur), Passo Giau (tu muszę zdążyć przed limitem o 15. 30), Forcella Giau, (prowizoryczny profil pokazuje tu pionowe podejście), Rifugio Croda da Lago – stąd już będzie tylko z górki i niecałe 9km do mety na Corso Italia w Cortinie – w sumie trochę ponad 47km i 2650m przewyższeń. Tyle wiem z mapy i profilu trasy zamieszczonego na numerze startowym.

Ruszamy, biegnę kilkanaście minut. Gdy tylko pożegnam asfalt zaczynają się…korki.

koniec asfaltu, koniec biegu

Koniec asfaltu. Czyżby koniec biegu? A może impreza, w której biorę udział nazywa się Cortina Walk? Cortina Traffic Jam? Cortina Nordic WalkingCortina Nordic Walking? Kijki, wszędzie kijki… jak one mnie tutaj wnerwiają. Niemożebnie. Ale, hola, hola, po co właściwie te nerwy? Jestem na wakacjach, Italia – tu czas płynie inaczej, na pewne rzeczy i tak nie mam wpływu. Czas się wyluzować, oddychać głęboko górskim powietrzem i cieszyć chwilą. Po kilkunastu kilometrach przestanę już całkiem zwracać na nie uwagę. Po pięciokilometrowej wspinaczce trasa się trochę wypłaszcza, rozwijam rekordowe prędkości i frunę w stronę Val Travenanzes – cudny poranek. Cudny bieg. Urozmaicają go takie oto terenowe przeszkody:

prowizoryczny mostek

I cudowne widoki. „Jest cudnie” – nie wiem, ile razy jeszcze to dzisiaj powtórzę.

Val Travenanzes

Val Travenanzes – ścieżką za mną (właściwie przede mną) będę zmierzać w stronę Malga Travenanzes i stopniowo okrążać Tofanę. Oczy mam dokoła głowy bo tak tu…cudnie? Rudo-czerwona ziemia, strzeliste skały, turkusowa woda. Turkusowa i parząco zimna, o czym kilkukrotnie się przekonuję. Przekraczanie rwącego potoku to świetna krioterapia i chwila wytchnienia dla spracowanych stóp. A robi się coraz cieplej. Korzystam ze wszystkich punktów odżywczo-odświeżających – natura sporo ich tu dla nas przygotowała.

naturalny punkt odzywczy - Cortina Trail

Chwilę później panowie z namiotu North Face krzyczą, że zaraz będzie z górki a później, za 6 kilometrów Rifugio i punkt odżywczy. I faktycznie, mają rację! Bo stąd

DSC_0164

jest już tylko w dółDSC_0165

i w dółDSC_0166

i… nie, nie. Profil na numerze pokazuje wprawdzie „w dół” ale, co za niespodziewany zwrot okoliczności, znów trzeba trochę podbiec podejść. Słychać już jednak klaksony i ogólne odgłosy cywilizacji – zbliżamy się do punktu odżywczego – pierwszego na trasie. Ach, jakie tu bogactwo różnorodnych pyszności. Kątem oka dostrzegam tarty, ciacha z Nutellą, jakieś żele i batony. Podobno był tez rosół. Wlewam do bidonu zimna Colę i, niezwykle rozczarowana, że nikt nie skontrolował mojego plecaka (no cóż, na próżno „dźwigam” całe obowiązkowe i zupełnie dziś zbędne wyposażenie) ruszam dalej, bo osobisty support czeka kilometr dalej na zielonej polance.

Cortina Trail

Tu daję sobie zrobić zdjęcie (wcale nie pozowane), odpoczywam chwilę i zbieram siły przed następnym podejściem. Bo teraz najwyraźniej skończy się zabawa. Nie jest lekko ale znów cały włożony wysiłek rekompensują widoki. Cudny dzień. I cudny bieg. Wspinam się coraz wyżej, po chwili wyłaniają się kolejne niezwykłe widoki, a gdy się odwrócę widzę ostatni odcinek trasy. Serio niedawno tam byłam?

Nie jest lekko ale na niespodziewanym punkcie odżywczym przy Rifugio Averau (zimna mięta, gorąca herbata, woda i cola) znów odzyskuje nieco sił. Obiecuję jeszcze tu wrócić (dotrzymuję słowa – pojawiamy się już następnego dnia) i mknę w dół. Jak cudnie! Stwórca wykazał się fantazją i rozmachem, szkoda, że choć trochę z tych cudowności nie umieścił i w innych szerokościach geograficznych…

Na Passo Giau wpadam piętnaście minut przed zamknięciem. To się nazywa planowanie:)

Passo Giaua co ten pan za mną?

Nagle odzyskuję apetyt – najwyższa pora, bo już sporo po piętnastej:) Pochłaniam salami, zagryzam serem, do tego kubek sałatki owocowej – ach, jakie to pyszne. Wiadomo, Italia. Ale dzisiaj, chyba wszystko smakuje mi bardziej – i tradycyjne wędliniarskie wyroby i życie. Jestem w swoim żywiole i cieszę się każdą chwilą. Nawet tym cholernym podejściem (nie śmiem go nazwać „podbiegiem”). I tym, jakie mam wspaniałe buty!

Saucony Xodus

Moje wysłużone Saucony Xodus świetnie się dzisiaj spisują. Są niezawodne na każdej nawierzchni: na mokrych kamieniach, na żwirkowych zbiegach, nawet na korzeniach i w błocie na ostatnim odcinku przed metą. Miałam je w Dolomitach odesłać na zasłużoną emeryturę (bo zasłużyły na tak piękny koniec kariery) ale chyba dam im jeszcze szansę. Martwi mnie tylko, czy uda im się znaleźć godnych następców.

Forcella Giau, no proszę, jak ładnie się udało. Trochę jednak wymęczona wspinaczką chwilowo nie mam siły doceniać widoków. Forcella Giau

Wyżej już dzisiaj nie będę – trochę smutno…No ale – przygoda trwa. Niemrawe dotychczas towarzystwo (Włoszka,Hiszpan z ultra, Portugalczycy i Meksykanka, z którymi regularnie się tasujemy) też odzyskuje siły. Gawędzimy sobie beztrosko w drodze do Croda da Lago, próbuję tłumaczyć skąd na trasie tak wielu Polaków, prawie daję się zaprosić na UMTB i deklaruję, że spotkamy się za rok. A przed nami wyłania się i jeziorko, nad którym czeka kolejny punkt odżywczy i, w oddali ale jednak widoczna – Cortina.

Croda da Lago

Ostatni punkt odżywczy

Rifugio Croda da Lago

Stąd ma być „tylko” 9 kilometrów. Tylko? Wcześniej jeszcze ostry zbieg po korzeniach (słusznie oznaczony jako niebezpieczny) i błocie (kochane Saucony świetnie dają radę!) a po niezbyt ciekawym odcinku w lesie – asfalt, pierwsze zabudowania, punkt z wodą, na którym piję wino, Corso Italia, wiwaty, błysk fleszy.
Już?

Corso Italia - meta Cortina Trail

17 myśli na temat “Cortina Trail”

  1. Dolomity są piękne. Jednak nie wyobrażam sobie ich inaczej niż zimą. Przemierzanie gór inaczej niż na nartach nie miesci się w mojej głowie. Szczególnie gdy dookoła jest tak kolorowo. 🙂

  2. Bieganie mnie nie interesuje… ale ponieważ akcja dzieje się we Włoszech, przeczytałam z zapartym tchem. Jestem nieuleczalnie chora na punkcie tego kraju, ale zwiedzam raczej płaskie kawałki 🙂 W tym roku pierwszy raz byłam na terenie górzystym (w Abruzji). Brałam nawet udział w Camminarmangiando, czyli połączenie camminare i mangiare… ale nie dałam rady ukończyć 😉
    Pozdrawiam serdecznie i zapraszam na mojego bloga, gdzie jest dużo Italii… i trochę mniej biegania 😉

Dodaj komentarz