Półmaraton Świętych Mikołajów, Toruń 2015


Toruń. Miasto pierników. Kopernika . I festiwalu BIEGÓW ŚWIĘTYCH MIKOŁÓW
Toruń. Miasto pierników. Kopernika . I festiwalu BIEGÓW ŚWIĘTYCH MIKOŁÓW

więcej zdjęć w galerii Półmaraton Św Mikołajów

Przyjechać w dniu poprzedzającym bieg. Dla aklimatyzacji. Oswojenia. Dla widoków, wrażeń, spokojnego logistycznego rozpracowania. Zweryfikować się w biurze numerów. Odebrać uroczy pakiet startowy, w którym obowiązkowe odzienie biegowe: koszulka i czapeczka. I szalik.
Rozeznać się w sytuacji. Organoleptycznie sprawdzić rozmieszczenie istotnych punktów: biura zawodów, punktu startu i mety, miejsca noclegu.
Półgodzinny swobodny spacer uliczkami toruńskimi. Zadekowanie się w szkole na bezpłatny nocleg.
Prawie dwugodzinna przerwa na gorące picie, jedzenie, leniwe, błogie leżenie, słuchanie opowieści innych biegaczy co i rusz przychodzących do szkoły, do klasy zajęć technicznych, gdzie przyszło nam przenocować.
Po zmroku jeszcze jeden spacer: do centrum, w stronę Starówki. Poruszać się uliczkami pomiędzy budynkami z czerwonej cegły. Podziwiać architekturę. Wypatrywać nastroje świąteczne: choinki oświetlone milionami światełek, figurki ustawione w przeróżnych punktach miasta: anioły, trębacze.

. Dalej spacerować uliczkami rozświetlanymi nie tylko standardowymi latarniami, ale również świątecznymi dekoracjami. Zdziwić się, choć już w naszym kraju nie należy dziwić się aurą. A jednak – toż to grudzień. Zima. Teoretycznie, a tu… bratki. Tak. najprawdziwsze, sadzone bratki.
W końcu zdecydować się na powrót. Czas spać. Czas odpocząć. Czas…
Pobudka. Toaleta. Posiłek.
Spokojne, leniwe zbieranie. Choć do depozytu dwa kilometry, przez gubienie się wydłużone jeszcze o kilkaset metrów, bez nerwów przemieszczanie się. Słonecznie, wiatr zawiewa mocniej od czasu do czasu.
Jest depozyt. Jest szatnia. Przygotować się ostatecznie. Przebrać do biegającego ubrania. Zabrać co tam jeszcze: chusteczkę, telefon – bo zegarek zapomniany leży w domu. Kilka cukierków żelków do kieszeni.
Autobusy – bezpłatny przejazd, zapewniony przez Organizatora. Jakie tłumy ludzi. Przejazd trwa chwilę, bo to niedaleko start. Dla nieznających miasta przydatny ten przejazd. Mijamy grupy i grupki mikołajkowych biegaczy rozpoznawalnych dzięki czapeczkom i koszulkom.
Jaki piękny ten Toruń w dniu biegu. Jakiż to dobry pomysł, by biegacze otrzymali w pakiecie to właśnie ‘wyposażenie’. I jakie sympatyczne, że Organizator wymaga, by biec właśnie tak odzianym.
Kolejne „jak dobrze” – to linia startu. Z rynku Staromiejskiego. Spod samego pomnika Mikołaja Kopernika. Jego też nie zapomniano ubrać w charakterystyczną czapeczkę.

Jest podest, z którego konferansjer informuje, mówi, poucza: ‘Linię mety należy przekroczyć w koszulce lub czapeczce. Numer startowy musi być umieszczony z przodu, na koszulce.’
Występy-pokazy. Muzyka. Rozgrzewka wspólna.
Przybywa i przybywa biegaczy. Wszak zapisało się ponad 6000 osób! Start zarówno dla ‘dziesiątki’ jak i półmaratonu w jednym czasie.
Co za precyzja, dokładność, konsekwencja. Dobrze brać udział w czymś, co niemal perfekcyjnie zorganizowane. Mowa o całej organizacji, o informacjach przekazywanych przez konferansjera. O dokładności. ’70 sekund do startu; 50 sekund do startu’.
Końcowe odliczanie, wystrzał – choć zawiódł strzelniczy sprzęt, wrażenie zrobiły te kolorowe, błyszczące cekiny-prostokąciki. A może to było ‘to’? Może to tylko fałszywe złudzenie, że pan burmistrz i przekazujący w jego ręce pistolet pan z Bractwa Kurkowego przyglądali się później sprzętowi. Że nie było huku, strzału?
Ale jest wrażenie. Są te błyszczące prostokąciki skądś tam od strony sceny wystrzelone. Choć cichutko, swoją ilością robią wrażenie. Do tego muzyka.
Zatrzymać się w tym tłumie. Upamiętnić na fotografii spadające z nieba błyszczące drobinki. Przekroczyć linię startu. I ruszyć.

Ruszyć z godnie z planem. Odrzuć obawę i strach. Nie myśleć o konsekwencjach. O zdaniu specjalisty, że ‘nie, nie wolno’. Przez najbliższe pół roku. Biegać.
Jak nie biegać? Jak nie uczestniczyć w tym pięknym Festiwalu Biegów – w Półmaratonie Świętych Mikołajów? No: jak?
Jest limit trzech godzin. Jest dystans, który rozłożyć należy na trzy części – takie to podzielne. I trzy godziny. I dwadzieścia jeden – kilometrów. Siedem na jeden. Siedem kilometrów w jedną godzinę pokonać. Marszem? Szybkim, bardzo, bardzo szybkim.
Zacząć powolutkim, spokojnym truchcikiem. Delektować się. Udziałem. Miejscem, widokami.
Rozkoszować. Tym wszystkim co wokół. Nie myśleć o tym, że…
Nie – nie myśleć. Ale trzeba przestać. Sam upomina się organizm. Sam woła swoimi członkami ‘zwolnij! Nie wolno ci! Tylko idź!’.
Prawa noga tak intensywnie protestuje. Stopa człapie, a nie biegnie. Takie od pięty ‘człap, człap’ – ociężałe.
Marsz. Marsz. Marsz. Który to kilometr? Trudno się zorientować. Trudno określić czas, który minął od przekroczenia startu. Zadziwia tabliczka niebawem mijana: 3km. Potem 4 i 5.
Choć to asfalt, choć wzniesieni – delikatne, bo delikatne – ale jednak pod górkę. Idzie się. Za czwartym kilometrem spojrzenie na zegarek: 32 minuty od startu.
Nie, nie liczyć teraz czasów. Nie liczyć kilometrów. Nie liczyć tempa. Iść. Sprawdzić po dziesiątym kilometrze. Może się uda w trzy godziny? Pewnie pod koniec trzeba będzie jakoś zmobilizować kończyny, by biegły. By zdążyć. By się zmieścić.
Najwyżej przy nazwisku będzie ‘DNF’. Najwyżej.
Słońce przygrzewa, ale wiatr schładza. Co raz bardziej się przerzedza. Tłum biegaczy ciągnie do przodu. Kolejni i kolejni truchtają w przód wyprzedzając. Rozmowy, dowcipy. I ten widok: czerwień i biel. Czapeczki czerwone z otokiem i frędzlem białym. Koszulki czerwone. Pięknie!
‘Stuk, stuk, stuk’ – charakterystyczny odgłos. Odwrócić głowę w stronę dźwięku. Idzie pan. Z kijami. Nie było w tym biegu kategorii dla NW. Nie. Nie było.
Podobna taktyka?
Piąty kilometr. Grupa się rozdziela: ‘dziesiątka’ zbiega na lewo. Półmaraton ciągnie prosto. Dalej asfaltem, głównymi drogami. Na którymś kilometrze trasa schodzi w las. Na bardziej miękkie, przyjazne stawom i mięśniom podłoże. Na piach. Na miejscami niebezpiecznie wystające korzenie wijące się przez ścieżkę. Jakie kolejne zdziwienie i zadziwienie. Nogi przeszły do truchciku tymi leśnymi duktami. Mięciutkim, choć nierównym podłożem. I las. Las. Drzewa.
Pod górkę i z górki. Taki bardzo pofałdowany teren. Wspiąć się kilkadziesiąt metrów piaszczystym duktem, zbiegać i biegać na twardszym, ubitym podłożu. Słońce.
I niewiarygodne: wydawać się mogło, że dopiero minięta tabliczka z oznakowanym kilometrem, a tu już kolejna. Tak, jakby 1000 metrów pomiędzy nimi na tych leśnych drogach skracały się.
Dziesiąty kilometr został wyminięty 14minut po godzinie od momentu startu. Chyba nieźle. Chyba da się zmieścić w limicie. Chyba się uda. I truchta się samo. Nogi łatwiej i swobodnie stąpają. Współpraca kończyn górnych. Błogość – takim tempem nie jest zbyt zmęczony organizm. Wyprzedza się innych biegaczy. Biegnie się i biegnie.
Sama rozkosz i radość. Tak trzeba biegać. ‘Bez napinki’ – jak określają niektórzy przymus, konieczność rywalizacji. Chęć wyciśnięcia z siebie sił do ostatka. Czasem nie trzeba. Czasem warto pobiec w tym tłumie lekko, swobodnie. Dla samej radości biegania. Dla satysfakcjonującego pokonania długiej trasy.
Jedenasty, dwunasty, trzynasty, czternasty kilometr. Naprawdę dobrze się truchta. Przemieszczanie się na trasie rewelacyjnie. To doskonały, piękny, cudowny bieg.
Ktoś tam narzeka, że mało w mieście, że zwiedzać można byłoby biegając. W tym biegu mikołajkowym toruńskim widać jednak uroki. Same uroki. I trasa sama się pokonuje. I pogoda dopisuje. I nastrój. Wszystko. Wszystko jest dobre.
A jeszcze lepsze – wrażenie, jakie nadaje muzyka ciału, przez które aż ciarki przebiegają od czubka głowy, każdym jego zakamarkiem, komórką, mięśniem do samych paluszków u stóp. Wśród leśnych ostępów, pomiędzy drzewami – komputer, nagłośnienie. Kolęda. Niesamowite wrażenie.
Czternasty kilometr minięty. Teraz można kuponiki odcinać trzeciej, ostatniej części: siódmy, szósty, piąty kilometr. Uda odczuwają delikatne zmęczenie. Jest jednak dobrze. Ciągle leśnymi ścieżkami. Ciągle terenem sprzyjającym dla ciała. Dziewiętnasty kilometr – wbieg w miasto. W cywilizację.
Asfalt, coraz więcej kibiców. Coraz głośniej i wyraźniej podźwiękują dzwonki, które – dopiero na mecie mogę się przekonać, czym one rzeczywiście są.
Tablica z oznakowaniem dwudziestego kilometra. To naprawdę cudowny bieg. I oprawą, i organizacją. I trasą, która sama się przebiega, choć tak wolne tempo. Ostatnie wzniesienie już w obrębie hali, tam gdzie meta. Dmuchana brama. Mnóstwo aparatów fotograficznych. I – te właśnie słyszane wcześniej dzwonki. To zapowiadane w komunikatach dla biegaczy ceramiczne medale. Co za oryginalność. Co za pomysłowość.
Wszystko, naprawdę wszystko podoba się w tym biegu. Cała organizacja. Skrupulatność. Konkrety.
Choć to trzynasty. Choć dla mnie to pierwszy  – uważam, że Festiwal Biegów Świętych Mikołajów jest fantastyczny. Warto, warto, warto.
Trzeba wziąć w nim udział.

4 myśli na temat “Półmaraton Świętych Mikołajów, Toruń 2015”

  1. Bardzo „żywa”, obrazowa relacja, świetnie się czyta 🙂 Klaudia, szanuj się! Trzymam kciuki za powrót do zdrowia, pamiętaj o burakach 😉
    Pozdrawiam serdecznie!

Dodaj komentarz