Tokyo Marathon 2016


Tokio Marathon 2016
Tak się spełnia marzenie!

Edmund Jastrzembski, odkąd zaczął startować w zawodach, zapragnął pobiec maraton w Japonii. Po trzech latach jego marzenie się spełniło: 28 lutego ukończył Tokyo Marathon!
Oto jego relacja:

W Tokio spędziłem tydzień. Jest to bardzo różnorodne miasto i proszę mi uwierzyć, że jest dużo do opowiadania. Tutaj skupię się tylko na bieganiu.

W piątek, na dwa dni przed startem odwiedziłem charakterystyczny budynek Big Sight, mieszczący się nad Zatoką Tokijską, w którym można było odebrać pakiety startowe.

Tokio 3

Sam odbiór odbył się sprawnie i później miałem czas by zwiedzić targi Expo. Na targach można było robić sobie zdjęcia na wszelkiego rodzaju ściankach, można było przeżyć imitację trzęsienia ziemi, było tam dosłownie wszystko co jest związane z bieganiem, oraz z akcją charytatywną, w którą włączony jest tokijski maraton. Spędziłem tam ok. 9 godzin i gdybym miał wszystko opisać – to byłaby już książka, a mam wrażenie, że wszystkiego i tak nie zobaczyłem.

Tokio Maraton 2016 4
Czy uda się „złamać czwórkę”?

W dzień przed wielkim wyścigiem odbył się międzynarodowy bieg przyjaźni TOKYO MARATHON Friendship Run 2016. To była słoneczna sobota. Jak podaje japońska strona tokijskiego maratonu – udział w zabawie wzięło 1449 biegaczy. Meta tego pięciokilometrowego biegu mieściła się w tym samym miejscu, co meta maratonu – także dało się już poczuć euforię następnego dnia. Przed biegiem organizatorzy zadbali o oprawę artystyczną, podczas której uczestnicy zapoznali się z bogatą kulturą artystyczną Japonii.

Tokio 5

Sam start do biegu odbywał się grupami. Każda z grup A, B, C, D, E, startowała w odstępach około dziesięciu minut. Na trasie pięciokilometrowego biegu było bardzo wesoło i przyjaźnie a sam bieg miał charakter zabawy.

Tokio 6

Było dużo przebierańców, rodzice z dziećmi, zespoły muzyczne na całej trasie. Ja miałem zaszczyt finiszować z dwoma Japonkami.

Tokio Friendship Run 2016

Po biegu wymieniłem się z sympatycznym Amerykaninem na koszulki – moja z maratonu Solidarności z 2013 roku pojechała do Stanów Zjednoczonych a ja dostałem bardzo szeroki bezrękawnik – flagę USA.
Po biegu można było kupić sobie różne produkty regionalne do jedzenia w promocyjnych cenach.  Chętni mogli też skorzystać z zaproszenia do typowej japońskiej łaźni. Ja skorzystałem i proszę mi uwierzyć – wrażenia na całe życie! W hotelu jeszcze z kolegą Marianem z Rytra wymieniłem koszulkę Rowerowej Brzozy na koszulkę Sądeckiej Dziesiątki.

Start Maratonu mieścił się przy czterdziestoośmio piętrowym budynku parlamentu tokijskiego i był oddalony ok. dwóch kilometrów od hotelu, w którym mieszkałem.
Przed wejściem w strefę startową każdy uczestnik maratonu miał dokładnie skontrolowany bagaż, czy przypadkiem nie wnosi niebezpiecznych przedmiotów.
W doku startowym stanąłem już przygotowany na półgodziny przed startem, w grupie która biegła na czas poniżej czterech godzin. Rozglądam się, dookoła mnóstwo różnorodnych nacji, patrzę w prawo i widzę … te same dwie Japonki, które finiszowały ze mną dzień wcześniej. Krótka rozmowa o pogodzie i o taktyce. Szybko okazało się, że nie będziemy biec razem bo panie planują zakończyć maraton w 3 godziny i 50 minut, ja natomiast miałem wydrukowane międzyczasy na 3 godziny i 58 minut (rozpiska jest mi potrzebna tylko po to by nie powtórzyć błędu z ostatniego Maratonu Toruńskiego i za szybko nie pobiec pierwszych kilometrów)

Pogoda – idealna: lekko powyżej 10 stopni, słońce, lekki chłodny, przyjemny wiatr. Przypominało mi to maraton w Kołobrzego z 2014 roku. Trasa biegu prowadziła szerokimi ulicami przez całe miasto. Biegacze zobaczyli m.in. Pałac Cesarski, wieżę Tokyo Tower a później przy mecie Sky Tower. Mijaliśmy wysokie wieżowce oraz piękne urocze kamienice. Nawierzchnia asfaltowa. Miałem wrażenie jakbym biegł cały czas z górki. Jeśli były jakiekolwiek podbiegi to ich nie zauważyłem. Wolontariusze co 2,5 kilometrów przy bardzo długich stołach, przy których nie było żadnego ścisku, częstowali wodą i pysznym izotonikiem, a od 21 kilometra pojawiły się przekąski: banany, pomidory i mnóstwo różnych regionalnych specjałów, których smaku nie potrafię określić. Napiszę tylko, że wszystkiego próbowałem i żadnych niespodzianek fizjologicznych nie było.

Biegłem równym tempem na 3:58. Rozpisany miałem każdy kilometr i starałem się pilnować czasów. Co mniej więcej kilometr był jakiś zespół, orkiestra, tancerze, pokazy sztuk walki, bębniarze i dużo innych różnorodnych atrakcji, które trudno zapamiętać. Na całej długości trasy – naprawdę bardzo głośni kibice domagający się przybijania piątek. Biegłem i bawiłem się tym. Każdy kilometr był wyraźnie oznakowany razem z informacją, ile jeszcze zostało do mety. Dokładnie oznakowano zejścia z trasy do toalet, które, jak mi się wydaje, były bardzo często rozmieszczone.

Każdy maratończyk wie, że po trzydziestym kilometrze chcąc nie chcąc musi zaprzyjaźnić się z bólem. Mijam 30 kilometr, dalej 35 kilometr i nie zwalniam, nic mnie nie boli. Od 36 kilometra zaczynają się mosty, a jak są mosty to są podbiegi – a ja nie zwalniam. Na 38 kilometrze czuję, że będzie życiówka – wyrzucam, oczywiście do kosza (Japonia!), moją rozpiskę i już biegnę na żywioł. Metę mijam – ale nie wiem w jakim czasie, bo zegarek włączyłem trochę wcześniej niż powinienem i do końca nie byłem pewien uzyskanego rezultatu.
Na hali za metą można było się przebrać, skorzystać z balii ciepłej wody, by sobie wymoczyć nogi. W pewnym momencie podszedłem do stoiska Seiko, gdzie na podstawie numeru startowego każdy maratończyk mógł dostać wydrukowaną trasę biegu ze swoimi międzyczasami na poszczególnych odcinkach oraz z czasem z jakim przybiegł na metę. Bardzo dokładne japońskie zegarki wskazały że złamałem czwórkę o dwie sekundy. Wywróżyłem sobie ten wynik gdyż w dzień odbioru pakietu startowego robiłem sobie zdjęcie na ścianie z metą i z czasem 3.59.59 a na mecie byłem w 3.59.58.

I jest życiówka!
I jest życiówka!

Z Japonii wróciłem z mnóstwem doznań zarówno duchowych jak i estetycznych oraz z nową życiówką. Maraton w Kraju Kwitnącej Wiśni i bardzo życzliwych ludzi polecam każdemu, kto jest otwarty na nową kulturę, na inne doznania zarówno artystyczne jak smakowe i kulturowe. Komu nie przeszkadza i nie narzeka na to, że przed wejściem do np. hotelu musi zdjąć buty. Każdemu, kto nie boi się zabłądzić na stacji metra czy w mieście. Japończycy to bardzo sympatyczni ludzie i wystarczy się tylko spytać o drogę, a chętnie odpowiedzą.
Z biegowym pozdrowieniem Edmund Jastrzembski

Tekst oraz zdjęcia Edmund Jastrzembski

8 myśli na temat “Tokyo Marathon 2016”

  1. Dla mnie trening jest już jest nawykiem, szczzególnie, że wiem jaki jest mój tegoroczny cel – maraton pko Poznań, mój pierwszy, więc mam nadzijeę, że dam radę 🙂

  2. Tą imitacją trzęsienia ziemi na targach mnie zaciekawiłeś.. Przeżyłeś już coś takiego? Po ostatnim trzęsieniu ziemi we Włoszech, zaczęłam częściej o tym myśleć, jak się zachować, co robić, a czego absolutnie nie. Przeżyłam już imitację nalotu bombowego, myślę, że przeżyłabym i to 🙂

Dodaj komentarz