Idę pobiegać!


A300 poszłam biegac
Oświadczyłam, przebrałam się i wyszłam.
Już za bramką truchcik. I takim tempem kilkaset pierwszych metrów. Spojrzenie na stoper, ocenienie prędkości. Delikatne przyspieszenie.
Bieganie w nieznanym. Orientacja w terenie. Rozpoznawanie położenia. Nie zgubię się?
Oddech nie przyspiesza, pot delikatnie rosi skórę. Wiaterek i słońce. Zawrócić? Dwadzieścia pięć minut biegania. Byłoby pięćdziesiąt tam-powrót.
Ciekawość świata silniejsza. Do przodu, przed siebie. To drogą, to chodnikiem. Dobiegam do rozpoznawalnych już sobie miejsc. Dało się nie zgubić. Podbiegam do wzniesienia, do gęstszej zieleni. I traw, poletek, do lasku. Silniejszy podbieg. Kluczę alejkami mini-parku. Zbieg i wbieg po schodach. Znowu asfalt. Centrum miasta.
Zatoczyłam kółko. Prawie godzina.
Na podwórku jeszcze minut kilka siły – ćwiczeń wzmacniających, wymuszających jeszcze szybsze uderzenie tętna.
Satysfakcja.
Dwa dni później znów samo się przebiera w biegające ubranie. Do lasu. Szutrową i żwirową drogą. Choć tylko trzydzieści minut, ale ciało i umysł czuje. Radość, swawolność. WOLNOŚĆ.
Bez przymusu. Bez patrzenia szczególnego na czas.
Biec, rozkoszować się ruchem, to chłodem, to ciepłem.
Znowu: satysfakcja.
Kilka dni przed południem znów biegam. Z psem wyszłam. Po kwadransie truchciku – ćwiczenia. Ten zestaw wzmacniających, szybkich, wymuszających pracę. Cztery serie, trzy ćwiczenia po dwadzieścia cztery sekundy każde. Przerwa. Zmuś się, do końca! Prawidłowo! Nie odpuszczaj! – nakazuję sobie, gdy druga seria powoduje lęgnięcie się niemocy ‘nie dam rady’.
Daję radę. Czterdzieści osiem sekund odpoczynku, wyrównania oddechu, rozluźnienia mięśni, które aż drżą ze zmęczenia.
Znowu bieg. Znowu nie tą samą drogą, którą tutaj dobiegłam.
Pięknie, cudownie. Wolność.
Wczoraj – biegnę. A jakże, znów z psem, którego będę musiała  ‘łapać’ na smycz , gdy ludzie będą w pobliżu. Pogoda sprzyja wycieczkom. Pierwszych dwadzieścia minut – trucht. Ogólna gimnastyka minut sześć. I kulminacja: szybciej-wolniej. Cztery minuty czterdzieści sześć sekund szybszego biegu, połowa tego czasu – wolny trucht. Łapanie oddechu, wyciszanie. Znowu przyspieszenie. Zakłócony rytm koniecznością uczepienia psa, bo rowerzyści. Spuścić go. Biec dalej. Sekundy stracone. Dwie czwórki, te szybkie, cały czas pies musiał biec moim tempem – na smyczy, bo tylu wycieczkowiczów. Ostatnie trzy swobodnie samodzielnie pokonujemy.
Satysfakcja. Pełna. Zupełna.
Wolność i uśmiech. Bieganie, takie proste, a takie radosne.

Dodaj komentarz