Ponad dwugodziny (no cóż, nie jestem w formie w jakiej chciałabym być) biegomarsz w stylu anglosaskim: zaledwie dwa rodzaje błota i tylko kilkaset metrów asfaltu, nieskrępowana radość biegania – trzeci bieg z cyklu Perły Małopolski odszedł do historii.
Przypomniałam sobie, jak bardzo lubię biegi w terenie: to nic, że niektóre podbiegi uniemożliwiały bieg (choć przyznam, że w znacznie mniejszym stopniu niż ostatnio, w Szczawnicy) to nic, że w trakcie, gdy akurat wbiegłam na otwarty teren, przyszło kilkunastominutowe gradobicie (tytuł alternatywny miał brzmieć „Wielkie głośne gradobicie” ale w kilka godzin po fakcie stwierdzam, że nie było zbyt wielkie a i głośne wydawało mi się zaledwie przez kilkaset metrów), to nic, że nie potrafię teraz doprać skarpetek (ostatecznie mam przecież zapasowe) – było super:)
Obawiam się, że nieprędko wrócę na asfalt. W górach jest co, co w bieganiu lubię najbardziej: zmienne tempo i rytm, nieoczekiwane zwroty akcji, niespodzianka za każdym zakrętem, oraz – niezawodne towarzystwo.
No i nasz rodzinny team wzbogacił się o kolejne trofea!
.
marzy mi się żeby kiedyś przebiec taki dystans 🙂 jak na razie dążę do 10 km 😛
theway-tohappiness.blogspot.com
Trening czyni mistrza!