Jaworznicka porażka


I nastał ten dzień. Czwarty sierpnia 2012 roku w Jaworznie.  Bieg Międzynarodowy.
Na 15 kilometrów.

Zapisałam się na niego może dwa tygodnie temu (ogromnym wg mnie plusem tej imprezy jest niezróżnicowane wpisowe.. Dla wszystkich – w kontekście terminu zapisów – jednakowe. Tak powinno być przy każdym organizowanym biegu. Według mnie)

Zatem – zapisana.

Sobota.

Start o szesnastej. W tej sytuacji decyduję się również na poranne spotkanie z katowicką grupa „BBL”.  Dzisiaj prowadziła Agnieszka.

Ten trening był wyśmienity: rozgrzewka na bosaka. Około 20 minut po zielonej soczystej trawie. Następnie jeszcze 300 metrów – dalej bosą stopą – na bieżni.  A później, już w adidasach, właściwa część treningu: uczenie organizmu  szybkiego a cichutkiego finiszu.

Po zakończonym treningu – około sześć godzin przede mną, by stawić się na linii startu w Jaworznie. Udaje się to bez problemu.

Przed biegiem spotykam jeszcze innych ‘bebeelowiczów’ katowickich:  nasz Trener Darek, Marcin, Krzychu…Jeśli byli również inni – nie rozpoznałam ich.

Nastaje czas końcowego odliczenia i – START!

Jaka masa ludzi! Jak kolorowo: w ten słoneczny ciepły dzień krótkie koszulki i spodenki. Dół przeważnie czarny, choć widać i czerwone, i granatowe spodenki. Koszulki za to rozweselają to grono sympatyków biegania: białe, czarne rzadziej, czasem granatowe, najwięcej w optymistycznych kolorach: jasnym niebieskim, czerwonym, czasem żółte i różowe.

Dzisiaj dzień słoneczny – zwracam zatem uwagę na nakrycia głów biegaczy. Czapeczki mają nieliczni. Nie dziwię się: sama również zrezygnowałam z niej. Najzwyczajniej w świecie przeszkadza. Pomimo ochrony przed żarzącym słońcem. Na szczęście w czasie całego biegu dało się bez problemu wytrzymać bez tego odzienia.

Jaworznicki bieg słynie z trudnej trasy. Całość to nawierzchnia twarda, asfaltowa. Dużo wzniesień, podbiegów.

I ten właśnie profil trasy spowodował, że dzisiejszy mój start podsumowałam jak w tytule: po-raż-ka.

Pierwsze dwa kilometry porządnego, odczuwalnego wzniesienia. Jak najbardziej pozwalam się wyprzedzać lepszym. Moje założenie: przebiec całą trasę. To było najważniejsze dla mnie. Zdawałam sobie sprawę, że życiówki nie ustanowię. Jeszcze nie dziś. I na pewno nie tu. Zależało mi jednak na wytrzymaniu w biegu na całym piętnastokilometrowym odcinku.

Kolejne dwa kilometry – przyjemny zbieg, miejscami dość wyraźny. By znów przejść w podbieg. I tak na całej trasie.

Po piątym kilometrze punkt nawadniania. Nie odmawiam sobie kilku łyków wody. Wzorem innych biegaczy – chlapię również szyję dla ochłody.

Za szóstym kilometrem w mojej głowie krzyczy głos: „rewelacja!!!” – bo w tym miejscu mijam się z pierwszymi, którzy już wracają do mety. Jakąż przewagę mają! Obserwuję na ich twarzach wysiłek, przesmyki zmęczenia – ale biegną, rwą ile sił w mięśniach! I dają radę! W czołówce – a jakżeby inaczej! – wypatruję Darka. Biję mu brawo. Rzucił tylko szybko okiem na mnie, następnie na garmina i pognał dalej.

Kilka minut po nim – oklaskuję Krzyśka, by po kilkunastu następnych pomachać jeszcze Marcinowi. Jakże oni pięknie biegną! Jak ładnie prezentują się na trasie.  BRAWO chłopcy! Tak trzymać!

Biegnę swoje, oczekując niebawem półmetka i nawrotu. A tu – jak na złość ten siódmy kilometr i ósmy taki długi. Taki nieosiągalny. Ale – jest! W końcu i ja do niego docieram. Sprawdzam czas: średnio około 6minut na kilometr do tej pory pokonuję trasę. Niech już tak zostanie, myślę, to raczej  moje tempo treningowe, niż startowe. Niech tak będzie. Dzisiaj tak może być. Ale biec! Biec! Do przodu!

I… – trach: dziewiąty kilometr, podbieg. A ja – czemu? po co? – przechodzę w marsz.  I maszeruję najbliższych około 300 metrów. Wymijają mnie. Biegną. Trochę wstyd, że starsi o kilka dziesiątek ode mnie panowie potrafią; a ja? Lata praktyki. Więcej pokory kobieto!

Biegnę. Najbliższych trzy czy i nawet cztery kilometry ciągną pod górę. Zmuszam się do równego biegu. Do nie – chodzenia.

Dlaczego, dlaczego moje ciche, popołudniowe treningi przebiegam całe? Miewam trasy przecież i ponadpółtoragodzinne, bywały i dwugodzinne. I biegłam. Bez nawet krztyny myśli : przejdź do marszu. A tu?

Za trzynastym kilometrem zmuszam się do biegu już do samej mety. Czternasty i piętnasty kilometr to zbiegi. Zwłaszcza ten ostatni.  Dwa miejsca tak mocno w dół, że nogi aż same się śmieją prowadząc dalej i dalej. Do przodu! Do mety!

Osiągam cel. Odbieram wodę, przyjmuję medal, oddaję czip.

Przebiegłam? Skoro były te przerwy – mogę nazwać ten występ biegiem?

Nie odnajduję chłopców ale zostaję jeszcze na ceremonię wręczania nagród.

Patrzcie: nasz ‘bebeelowy’ trener w czołówce! W swojej kategorii wiekowej na podium! Gratuluję Darku!

W tegorocznym biegu wystartowało 656 osób, w tym 86 kobiet.

Chylę czoła przed wszystkimi. Zwłaszcza starszymi ode mnie z lepszymi czasami. Pokłon i szacunek.

4 myśli na temat “Jaworznicka porażka”

  1. najważniejsze, że dałaś radę i dotarłaś do końca. A jak nie do końca jesteś z siebie zadowolona, to następnym razem na pewno będzie lepiej ! 🙂

  2. Gratki wogóle że dotarłaś do mety, liczy się udział, tak trzeba sobie mówić 🙂
    A tak z rad na przyszłość, to moim zdaniem nie przechodzi się do marszu…to bardzo źle działa na „głowę” i demotywuje…lepiej troche zwolnić ale biec…wiem ze to cieżkie do wykonania, ale w ramach walki o charakter wskazane 🙂
    Powodzenia w kolejnych biegach, pozdrowienia od BBL Mikołów

  3. Oj porażka od razu… Po przeczytaniu tytułu myślałam, że zrezygnowałaś w połowie czy coś, a Ty po prostu przeszłaś do marszu. Zdarza się przecież, ja maszeruję dość regularnie nawet 😛

Dodaj komentarz