Parkowa Korona Biegów, odsłona V – Parkowy Półmaraton, 7.09.2014


Bieganie to przyjemność. ‘Lek na samo zło’. Wytrzebienie złości, niechęci, niemocy.
No dobra. Ten start, z siódmego września, planowałam już dawno temu – jeszcze w pierwszym kwartale tego roku. Owszem, jest on również antidotum na to, o czym wspomniałam we wstępie.

polmaraton parkowyGaleria zdjęć – TUTAJ

Lęgną się różne myśli, gdy teraz wspominam bieg z niedzieli. O tym, że tak nieodpowiednio się przygotowuję. Że decyduję się zbyt często na udział w przeróżnych imprezach sportowych. Trafiło się ‘po drodze’ kilka innych propozycji startowych, nie łatwo było zrezygnować. Dlatego też i przygotowanie do półmaratonu mogę określić nie jako bezpośrednie, a właśnie jako lek. Większość weekendowych startów od sierpnia do września włącznie zostało niby wplecionych w plan treningowy. Niektóre z nich to jakby główne treningi. Siedem dni tygodnia okazuje się zbyt małą ilością czasu, by znaleźć dogodny moment na konstruktywne, budujące formę zajęcia biegowe.
Straszne.

Parkowy Półmaraton. Przedostatni bieg z cyklu Parkowej Korony Biegów. Ważne było dla mnie, by wziąć udział w tej konkurencji.
Tak, jak ważne to było dla ponad SIEDMIUSET uczestników wszystkich kategorii biegów tego dnia w Parku Śląskim. Sam półmaraton ukończyło 511 osób. Bieg towarzyszący na 7 km ukończyło 200 osób. 21 przeszło taki odcinek z kijami.
Z dozą lęku, ale i konkretnymi założeniami rozgrzewałam się do startu odebrawszy wcześniej pakiet startowy.
Lęk – bo tak nieregularnie trenuję.
Założenia – bo mam plan. Wytyczne: pokonać całą trasę. Przebiec i dobiec.

Zbliża się chwila startu. Wszyscy gromadzą się przed linią startu. Zajęłam miejsce gdzieś bliżej pierwszej połowy startujących. Do biegu ruszyłam w tempie dyktowanym przez organizm. Starając się nie utrudniać innym, bez żenady i żalu pozwalałam się wyprzedzać. Tym samym wnioskowałam, że stanęłam w niewłaściwej strefie. Mam nadzieję, że nie zawadzałam biegaczom szybszym.
Jak na bieg na dystansie dwudziestu jeden kilometrów, pogoda nie była najlepsza: zdecydowanie dominował upał. Plusem biegu było poruszanie się na siedmiokilometrowej pętli. Punkty odżywiania zaplanowano w dwóch miejscach nie brałam zatem ze sobą dodatkowej butelki z wodą.
Trasa doskonale znana biegaczom z Parku Śląskiego. Nawierzchnia przeważnie asfaltowa, kilka króciutkich miejsc, gdzie cegłą czy kostką wyłożona droga. Dwa odcinki sięgające chyba kilometra trasą rolkowo-rowerową – tą kolorową, zielono-czerwoną. To powłoka jakiegoś tworzywa czy farby, które tego upalnego dnia intensywnie wydzielało swoją woń. Trochę przeszkadzało, utrudniało bieg. Wdech-wydech. Płuca czują ciężar.
Uroku, jak to bywa u schyłku lata, całej trasie nadawały liście drzew, jeszcze nieśmiało obsypujące pobocza ścieżek i dróżek.

Pętla pierwsza.
Konferansjer w osobie samego organizatora, Pan August Jakubik, zapowiadał z estrady: biegnijcie rozważnie! Pogoda ekstremalna dla półmaratonu. Przed wami długi bieg i ‘premia górska’, za którą usytuowany drugi punkt z napojami.
Wzniesienie rzeczywiście męczące i długie. Wśród biegnących słyszałam zdania, że miał długość 3 kilometrów. Dla mnie był wykańczający. Gdzie tam koniec i meta?
Biegnąc w tempie umożliwiającym wytrwanie całego półmaratonu, pozwalałam się wyprzedzać nawet kobietom. Byle dobiec. Ostania? Nawet i tak niech będzie. Ważne dla mnie, by ukończyć.
Nie kontrolowałam czasów pokonywania poszczególnych kilometrów, czytelnie oznakowanych na całej pętli. Druga jej część to przeważnie zbiegi. Krótkie odcinki wypłaszczenia. Niewielkie podbiegi. Cała trasa dowodziła, że jednak warto trenować. Wystartować ‘z marszu’ na tę pętlę to wyzwanie.
Cały siedmiokilometrowy odcinek kończył – zarazem zaczynał początek kolejnego kółka – wbieg w strefę ozdobioną dmuchanymi balonami-bramkami sponsorów, współorganizatorów i, linia mety, samego organizatora. Przebiegam tę najgorętszą strefę dopingujących. Odtąd przerzedza się sznur biegnących. Luźniej na trasie z powodu tych, którzy ukończyli bieg siedmiokilometrowy.

Druga pętla.
Kilometr przed jej rozpoczęciem psychicznie nastawiałam się na ponowne pokonanie trudnego długiego podbiegu. Korzystam już z pierwszego punktu z wodą. Przepłukać wysychające gardło, dłonie. Trochę łyknąć. Zmobilizować siły i biec. Pokonać wzniesienie. Walczyć z sobą. Wierzyć w siebie. Znów rozbudzają się myśli: pamięć biegowa, utrwalona kolejnymi treningami, wybieganiami, startami. To naprawdę przynosi efekty! Nie dałabym rady, gdyby zabrakło mi tych elementów. Choć trudno biec, nie przystaję. Nie rezygnuję i wymuszam na sobie pokonanie ‘górskiej premii’.
Na punkcie z wodą chwytam z rąk Wolontariuszy kubek z wodą. I drugi. Z jednego wypijam, z drugiego chłodzę ręce i twarz.
Dalej! Do przodu! Półmetek już masz za sobą! Minęłam tabliczkę z oznakowaniem dziesiątego kilometra gdy zegarek zapikał. Biegnę pełną godzinę trudno więc będzie ukończyć całość krócej niż w dwie godziny.
Ruszaj się! jest ciężko, ale biegnij! Niechże cię wyprzedzają. Pilnuj swojego założenia. UKOŃCZ ten bieg. – to nieme myśli lęgną się w mojej głowie.
Kolejnych kilkanaście minut od ‘wodopoju’ po raz drugi wbiegam w strefę graniczną pętli start/meta. Elektroniczny zegar na wyświetlaczu czerwienią diod pokazuje: 1godzina 17 minut. Znów konsternacja, choć nogami przebieram dalej. Niektórzy półmaratończycy właśnie finiszują!
Dużo, bardzo dużo pracy przede mną. Oczywiście: za stara jestem, by osiągnąć taki czas na połówce. Organizm zbyt późno przyuczany do biegu. Brak mu specjalnych uzdolnień biegowych. Ćwiczyć! Więcej ćwiczyć, by swoje czasy poprawić. Tyle mogę. Z takimi myślami rozpoczyna się dla mnie –

– trzecia pętla.
Łyk wody na pierwszym punkcie. Koncentracja. Trzeci atak wzniesienia. Wytrwać! Psychicznie przekonać fizyczne ułomności. Ciężko, dysząco, ale ruszająco. Do przodu. Jeszcze bardziej poprawiam sylwetkę: biegnij prosto! Jeszcze intensywniej pracuję przedramionami. Już! Już ‘górska premia’ numer 3 osiągnięta. Teraz decyduję się na izotonik. Ne za późno? Dopomoże organizmowi 3.5 kilometra przed finiszem? Nie mam czasu na rozważania. Łyk, drugi, trzeci. Kubeczek do pozostałych porzuconych na pobocze. I bieg! Wsłuchuję się w siebie: obaw nie ma. Kolka nie łapie. Wytrzymać!
Wbiegam w ocienioną aleję. Drobne, żółte listki na poboczach. Cienie poszczególnych gałązek i całych konarów drzew na asfalcie. Znów powraca niegdyś odkryte wrażenie: przecież dzisiaj już po raz kolejny tutaj biegnę, a odcinek jakby nowy, nieznany.
Wybiegam z przyjemnego cienia w słońcem zalaną dalszą trasę. Niewielki podbieg i bieg węższym odcinkiem drogi. 19 kilometr. Wytrzymać!
Zakręty, zbiegi, słońce, asfalt. W końcu tabliczka z oznakowaniem ostatniego kilometra. W końcu zielono-czerwona trasa. ‘Ostatnia prosta’, przypominam sobie wyczytany z Internecie opis przebiegu pętli. Ostatnia długa prosta. Przyspieszyć i wytrzymać. Wymijam kierunkowskaz ‘Stadion Śląski’, potem murowane pawilony. Już wzrok dostrzega majaczące w oddali balonowe dmuchane ‘bramy do raju’: do mety!
Dychu-dychu-dychu. Prawa-lewa-prawa-lewa. Prostokąty cegieł deptane stopami. Asfalt odbijający uderzenia adidasów. Przyspiesz! Nie dam rady… Przyspiesz! Dasz! Jesteś mocna! Ok, im szybciej dobiegnę… – nie kończę myśli. Wymuszam na sobie wysiłek. Nie dać się wyprzedzić. Zwłaszcza dziewczynom. Już nie teraz! Jeszcze kawałeczek, jeszcze kilkanaście truptań nogami. Pik-pik-pik. ‘Szanowni biegacze, odbierajcie medal, wodę i proszę dalej. Nie blokujcie trasy finiszującym. Pozwólcie służbom ratunkowym udzielać pomocy potrzebującym’ – wszystko schodzi się w jedno. Moment przekroczenia przeze mnie linii mety ze słowami Augusta Jakubika.
Złapać oddech, wyrównać go. Dojść do siebie. Medal. Woda. Oddech. Oddech. Oddech. Krótki spacer. Skłon, wyprost, skłon. Spacer. Woda.
Już. Jestem już sobą. Dobiegłam. Ukończyłam. Tak, jak ponad pół tysiąca innych półmaratończyków. Brawa, podziw dla nich wszystkich. Dla tych najszybszych, tych średnich i tych, którzy biegli tę trudną trasę ponad dwie godziny.
Bieganie jest dobre na wszystko.

5 myśli na temat “Parkowa Korona Biegów, odsłona V – Parkowy Półmaraton, 7.09.2014”

  1. Bardzo mi się spodobał Twój wierszyk o bracie grzybka, chyba sprzed wakacji jeszcze, i on w dodatku działa.
    A czas jest kolorowy, i dobry do biegania (to na wypadek gdybyś nie zauważyła że jesień:)).
    Pozdrawiam

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

%d blogerów lubi to: