Dzisiaj łamię swoje trzydziestojednodniowe wyzwanie, ale jestem usprawiedliwiona: przystanek śniadanie odbywa się, jak w każdą niedzielę, jakieś 500m od mojej kuchni. Szybka kawa, wskakuję na rower i już po chwili mam do wyboru: jajecznicę z jajek od szczęśliwych zielononóżek, naleśniki, wyborowe zapieksy, tatara z łososia, tarty z warzywami i owocami oraz na deser babeczki, które wyglądają jakby każda miała milion kalorii.
Wygrał Japończyk z imbiriryż. Było pysznie:)