Nie jestem typowym maratończykiem. Długodystansowcem z powołania.
Jestem biegaczem, pączko-zrzucaczem. Kocham ciastka, ale one mnie nie.
Bieganie jednak polubiło mnie bardziej, z wzajemnością. Oddaję mu każdą wolną chwilę. A kiedy brakuje czasu na trening, burzy się we mnie świat. Dlatego czynię życie tak, by w codzienność zakradała się odrobina wolności. Kiedyś mijałam marzenia, dziś częściej przy nich przystaję. A potem, zwyczajnie dotykam codziennością. Dzięki bieganiu.
By polubić świat pasji, trzeba najpierw się z nią zapoznać. Podjąć próbę. Posmakować. Nie podawać sobie argumentów z przeciwległych biegunów, nie przekonywać ciała: „nie podołam”, „nie potrafię”, „to nie dla mnie”.
Bieganiu trzeba się poddać.
Oddać ciału przestrzeń myśli.
Rozmawiać ze sobą.
Wyciszyć.
Poczuć jak smakuje wolność. Wolność, jaka kryje się we własnym ciele i próbować się w nie wsłuchać.
W bieganiu nigdy nie zmierzasz donikąd. I nigdy, nie zawracasz. Bo każdy kilometr to krok przed siebie, nawet jeśli pokonujesz go często tą samą ścieżką.
Spróbuj.
Jako zadeklarowany maratończyk podpisuję się pod tymi słowami 🙂
Poddajesz się a jednak wygrywasz:)