Dzisiaj rano sąsiadka zadeklarowała się, ze zawiezie mnie po mojego starszego syna do przedszkola… Po piątej nocce w pracy, zanim zasnął mój młodszy syn, wypiłam kawę i zjadłam dużo karmelu, by trochę się obudzić…
Nie pamiętam trzech godzin pomiędzy 11-tą, a 14-tą, więc pewnie spałam..;)
Wyrwana ze snu dźwiękiem telefonu, mało jeszcze rozumiejąca usłyszałam: nie mam paliwa… O której mam przyjść, żebyś zdążyła po Piotrusia i na autobus powrotny??
O rany! Jak obuchem w głowę… aaaaa…. za 25 minut…
Nie napalone w piecu, nawet drewno nie przyniesione, obiadu nie ma i… juz biegnę po syna do przedszkola…
Przyśpieszam, bo jak nie wyrobimy się na busa, to drepczemy z synem 3,5km do domu…
Daliśmy rade… Biegiem z synem na rękach wpadam do busa… Towarzystwo już nawet nie patrzy się na mnie zbyt długo.. Przyzwyczajone… Praktykowane dziesiątki razy i ten sam kierowca… uśmiecha się w lusterku:)
Dzieci po obiedzie…, kolacji, kąpieli już śpią od godziny… Ciepło w domu:)
Mam chwile dla siebie, by trochę pomyśleć, zajrzeć tutaj…